Skocz do zawartości

Mś piłkarzy ręcznych. Walka była, ale punktów brak


Rupiec

Rekomendowane odpowiedzi

[B]POLSKA – NORWEGIA 20:22. Biało-czerwoni przegrali na otwarcie mistrzostw świata, ale ich gra daje nadzieję, że będzie lepiej.[/B]

Co za mecz, co za emocje! Dopiero ostatnie pięć minut i doskonałe interwencje w bramce Espena Christensena sprawiły, że otrzaskani w mocnych ligach zagranicznych Norwegowie, czwarta drużyna zeszłorocznych ME, pokonali praktycznie nieznanych w wielkim handballu Polakami. Jeśli jednak biało-czerwoni będą dalej spisywać się w tym mundialu tak jak w czwartek przez 50 minut, mogą naprawdę awansować do 1/8 finału.

[B][CENTER]Malcher show[/CENTER][/B]

W bramce Norwegów w pierwszym składzie wyszedł najmłodszy z trójki bramkarzy przywiezionych do Francji przez trenera Christiana Berge. Jednak 23-letniego Torbjorna Bergeruda zupełnie nakrył czapką Adam Malcher. 31-letni golkiper Gwardii (klubowi koledzy nagrali specjalnie dla „Yogiego” filmik, w którym zagrzewają swojego najlepszego zawodnika do walki) grał tak, że kompletnie nie było po nim widać, że przez osiem lat nie miał styczności z wielkim handballem. Bronił rzuty ze skrzydła, drugiej linii, a nawet z karnego. Z siedmiu metrów nie zdołał go pokonać taki as jak Kristian Bjornsen.


Mijały minuty, a biało-czerwoni cały czas grali lepiej niż można się było spodziewać po drużynie, w której większość stanowią turniejowi nowicjusze. Dyrygujący zespołem Paweł Niewrzawa (specjalnie na ten mecz zgolił pielęgnowaną od wielu miesięcy brodę) ustawiał akcje pod bocznych rozgrywających – Tomasza Gębalę i Rafała Przybylskiego. I to przy zasłonach naszego obrotowego działało bardzo dobrze.

Oczywiście świetna passa nie mogła trwać w nieskończoność, bo rywale też wiedzą przecież, na czym polega piłka ręczna. Poza tym górowali nad Polakami doświadczeniem i zgraniem, co pozwalało im na szybsze rozgrywanie piłki. To jednak nie zawsze wystarczało, bo nasza defensywa poza kilkoma pomyłkami, gdy zostawiała Malchera sam na sam z rywalem, spisywała się dobrze. No, chyba że Sander Sagosen zapragnął zagrać z którymś z naszych środkowych obrońców jeden na jednego. Wtedy nikt nie miał z nim szans. No, ale przegrać pojedynek z Sagosenem to żaden wstyd. Nie na darmo 22-letniego środkowego chciały wszystkie najlepsze kluby świata z Vive Tauronem Kielce i Paris Saint-Germain na czele.
Jeśli biało-czerwoni okazywali w którymś elemencie słabość, pozwalającą Norwegom na zdobywania goli, to szczególnie w ataku, gdy gubili piłkę lub oddawali rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Wtedy Norwegowie – jak przystało na każdy solidny skandynawski zespół – byli bezlitośni. Ale nawet przy kontrach w pierwsze i (częściej) w drugie tempo nasz zespół nie stał na straconej pozycji, bo miał w bramce Malchera.

Ozdobą pierwszej połowy były dwa rzuty w obie strony w 24. minucie. Najpierw bombę z jedenastu metrów zaserwował Bergerudowi Tomasz Gębala, a po szybkim wznowieniu niemal identycznym rzutem, tyle że z szybszego nabiegu i lewą ręką, zrewanżował się Eivind Tangen. Przy tym rzucie 22-letniego gracza Orlenu Wisły Płock przypomniały się najpiękniejsze strzały, jakimi częstował rywali Karol Bielecki.

W miarę upływu czasu w naszym zespole zaczęła szwankować największa broń, czyli właśnie rzuty z drugiej linii. Gębala rzucał bardzo mocno, ale słabo celował. To znaczy celował, ale w bramkarza Espena Christensena, który raczej zasłaniał przy tych petardach głowę rękami niż szukał nimi piłki, ale robotę wykonywał skutecznie – nie wpuszczając piłki za plecy. W sumie po pierwszej połowie Malcher miał 33 procent skuteczności (6/18), zaś grający przez większą część pierwszej półgodziny Bergerud 18 procent (2/11). Za to skuteczność w ataku obu ekip była porównywalna – Polacy wykorzystali 10 z 17 rzutów, Norwegowie 12 z 19 i ogólnie biało-czerwoni spisywali się tak, że na drugą połowę można było czekać z nieśmiałymi nadziejami na naprawdę korzystny wynik. No bo skoro niedoświadczeni biało-czerwoni od początku nie przestraszyli się czwartej drużyny zeszłorocznych ME, to dlaczego mieliby to zrobić po przerwie?

[B][CENTER]Wideo pomogło Polsce[/CENTER][/B]

Na drugą połowę w norweskiej ekipie wyszedł natomiast w bramce Espen Christensen, który już przed przerwą popisał się kilkoma dobrymi interwencjami. To jednak znacznie lepszy fachowiec niż Bergerud, chociaż bronienia karnych mógłby się uczyć od Malchera, który najpierw odbił dwie piłki w jednej akcji, a za chwilę obronił rzut z siedmiu metrów Sagosena.

Czas mijał, a patrząc na wynik zupełnie nie było widać, że to Norwegowie są faworytem tego meczu. Biało-czerwoni może nie grali jak natchnieni, ale konsekwentnie realizowali robotę zadaną przez Talanta Dujszebajewa. Bywało, że jednemu czy drugiemu głowa się czasem zagotowała, ale tych momentów nie było wiele. W 39. minucie sędziowie pierwszy raz skorzystali z wideoweryfikacji i okazało się, że Malcher miał rację, krzycząc „nie było!” Piłka nie przekroczyła w całości linii bramkowej, mimo że w pierwszej chwili stojący tuż obok szwajcarski sędzia uznał gola.

Kwadrans przed końcem było po 18 i wiadomo już było, że ten mecz wygrają ci, którzy są wytrzymalsi – i fizycznie, i psychicznie. Polacy nie mieli powodu, by pękać. Oni od początku nie mieli w tym meczu nic do stracenia. Ale chyba się usztywnili, bo w ostatnich dziesięciu minutach popełnili bardzo dużo błędów. Na szczęście rywale... też. Jednak to Norwegowie cały czas prowadzili lub był remis. Kapitalnie spisywał się Christensen i to jego interwencje zapewniły Skandynawom zwycięstwo w tym spotkaniu.

[SIZE=1]Zródło : przegladsportowy[/SIZE]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.