Skocz do zawartości

[♻] [RECENZJA]"Kształt wody": niepiękna i niebestia


Tajemnica

Rekomendowane odpowiedzi

Joachim Sartorius pytał w jednym z wierszy: "Kiedy przeszłość jest dokonana?" - i odpowiadał: "Gdy nic więcej nie może być udowodnione". "Kształt wody", filmowa baśń Guillermo del Toro, szuka dowodów na alternatywne rozwiązania przeszłości. Mogło być inaczej, mogło być lepiej. Mogło, gdyby było.

 

 

movieposter.jpg

 


Del Toro kolejny raz opowiada swoje smutne, ale zaprawione melancholijnym dowcipem baśnie, których celem nadrzędnym jest odzyskiwanie wrażliwości widza. Wrażliwości spychanej często na margines, zapominanej i zawstydzonej, jednak przecież wciąż dającej nam prawo do emocjonalności wbrew umowie, do płaczu, uśmiechu, wzruszenia, czasami także do złości, a niekiedy również do szyderstwa.

Akcja "Kształtu wody" rozgrywa się w latach sześćdziesiątych. Elisa Esposito (kolejna dosyć typowa dla emploi aktorki rola Sally Hawkins) pracuje jako sprzątaczka w bazie wojskowej w Baltimore. Del Toro swoim zwyczajem zderza jednak to, co typowe, rodzajowe wręcz – z fantasmagorią, tym razem nie tyle wywiedzioną z krainy snu, co z jawy, z realizmu, tyle że umownego: realizmu, do którego wkradła się niepokojąca i fascynująca nuta czegoś, co sytuuje się w obrębie pozazmysłowym.

Codzienność Elisy i jej czarnoskórej, wygadanej przyjaciółki, Zeldy (Octavia Spencer) jest dosyć przewidywalna: dzień jak co dzień. Zelda paple non stop, głównie o swoim mężu, Elisa milczy. Nawet gdyby chciała coś odpowiedzieć, nie może: jest niemową. Razem pucują kafelki, toalety, przewożą w wózku detergenty. Znamy te obrazki z różnych miejsc publicznych. Niewidzialnym osobom, ekipom sprzątającym, del Toro daje autonomiczną twarz. Ale w rzeczywistości tych dwóch kobiet pojawia się coś niezwykłego, niebywałego – tytułowy "kształt wody". To humanoidalny stwór rzeczny, wyłowiony przez Amerykanów w jednym z ujść Ameryki Południowej, gdzie był przez miejscowych uznawany za boga.

 

MilktkqTURBXy8zNGVmYzgwOGQ1ZjM2ZGRjZWIyO

 

A Elisa nie jest typowa. Nie boi się potwora, nie ucieka: ona się w nim zakochuje. Guillermo del Toro nie byłby sobą, gdyby nie wyposażył afektu w humorystyczną rodzajowość. W czym bowiem wizualizuje się miłość Elisy? Na przykład we wspólnej konsumpcji jajek na twardo, albo na wzajemnym słuchaniu muzyki. W tle, a czasami na pierwszym planie, pobrzmiewa zimnowojenny konflikt USA i ZSRR, jest też grubą kreską nakreślony portret agenta rządowego, Stricklanda (karykaturalny Michael Shannon), znęcającego się nad monstrum i dybiącego na życie, są radzieccy agenci, niezapowiedziane wizyty, i samotny przyjaciel Elisy, ilustrator książek dla dzieci, wspaniale zagrany przez Richarda Jenkinsa. Tę skomplikowaną strukturę narracyjną meksykański reżyser unosi z finezją i przewrotnym dowcipem, co zawsze było jego znakiem rozpoznawczym. Ale czy to naprawdę dzieło godne wszelkich Oscarów świata? Niekoniecznie.

Czytam niektóre interpretacje tego filmu z zakłopotaniem. Wszystko można i wszystko jest dozwolone. Nawet domniemanie, że to film polityczny, że na dobrą sprawę opowiada o buncie wobec zastanych rzeczywistości, oraz buncie tych, którzy pozornie mają najmniejsze możliwości do rewolty, ponieważ – jak w "Kształcie wody" - są "mniejszościowi": niewidomi, czarnoskórzy, homoseksualni... To wszystko, choć gdzieś tam uzasadnione, wydaje się mocno naciągane. Del Toro zawsze opowiada przecież o outsiderach, estetycznie bliski jest mu surrealizm i groteska, a z klasycznych gatunków filmowych chyba najbliżej mu do horroru.

 

Lk0ktkqTURBXy8xNmU4MzhjZDk0ODY0NzFjNGZlO

 

Z kolei spośród najciekawszych surrealistów kina, z Jodorowskim, Švankmajerem, Terrym Gilliamem czy Jean-Pierre Jeunetem na czele, jest zwyczajnie najbardziej utalentowany, albo ma największe szczęście, co z pewnością nie podoba się jego oponentom, mimo to zarzuty Jeuneta o plagiaty w "Kształcie wody" z jego kina, brzmią niedorzecznie. Kino del Toro niczego nie kopiuje, jest jak cała jego twórczość "pamięcią kina". Modelem twórczości operującej pewnymi stałymi wizualnymi znakami, motywami, czy układem graficznym wypracowanym przez wyobraźnię malarzy, rysowników, również filmowców. Jak wygląda potwór? Jak wygląda, kiedy kocha? Jak prezentują się wnętrza, albo wanna? To zawsze, do pewnego stopnia, będą klisze.

Del Toro z duńskim operatorem, Danem Laustsenem, kreuje fascynujący świat równoległy, w którym wcale nie chodziło o zamianę kolein kina światowego, wywracanie do góry nogami utartych schematów, czy nawiązanie do twórczości klasyków (od Hitchcocka po "Opętanie" Żuławskiego). Chodziło o wzruszenie. Tylko tyle. Tyle – czyli bardzo wiele.

W przywołanym na początku mojej recenzji wierszu, wybitny, a tak mało w Polsce znany współczesny niemiecki poeta, Joachim Sartorius pytał - "Kiedy przeszłość jest dokonana?". Jedna z jego odpowiedzi brzmiała: "Kiedy wiersze przestają zabarwiać historię swoim uporem". Pisał o również del Toro, upartym poecie naiwności.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.